Maj w tym roku pod względem pogody nas nie rozpieszcza. Jak nie zimno, to deszcze nie mają litości dla rowerzystów. Dzień 30 maja był dniem wolnym od pracy, więc grzechem byłoby siedzieć w domu. Tym bardziej, że Paweł podkusił wyjazdem do Niemiec. Propozycja przypadła do gustu. Jedynym punktem niepewności była aura. Wszystkie wskazówki na niebie zapowiadały intensywne opady deszczu. Szybko zacząłem wertować portale pogodowe. Prognozy były nie ciekawe, chociaż na jednym ( niemieckim a moim ulubionym ) natrafiłem na cień nadziei.
Widniało tam okienko pogodowe. Piękne białe pole na mapie świadczące o tym, że w piątek do południa nie będzie opadów deszczu. Postanowiliśmy zaryzykować. Rankiem Krysia przyjechała samochodem po moją Jagusię, zapakowaliśmy rowery i dziewczyny ruszyły w siną dal. Dwie godziny później ruszyliśmy z Pawłem w tym samym kierunku ale z tą różnicą, że my tą trasę pokonaliśmy na szosówkach. Jechaliśmy ubrani na krótko. Kilometry pokonywaliśmy przyjemnie i bez problemowo. Towarzyszył nam zapach kwitnących akacji co początkowo wprawiało nas w zachwyt, lecz później stało się to dokuczliwe. Słodki i mdły zapach akacji wręcz przeszkadzał swobodnie oddychać. Przyczyniło się też chyba spadające ciśnienie powietrza zapowiadające nadchodzące opady deszczu. Droga do granicy państwa minęła bardzo szybko, chociaż była cholernie nudna. Żadnych atrakcji po drodze i długie proste były nużące. Gdy znaleźliśmy się w Niemczech zrobiło się ciekawiej. Część trasy pokonaliśmy ścieżkami rowerowymi, część drogami o pięknej nawierzchni wręcz stworzonymi do jazdy rowerem szosowym. Miodzio.
Gdy dotarliśmy do Burga niebo zmieniło kolor na szary. Chwilę posiedzieliśmy na ławeczce podziwiając dziesiątki ludzi snujących się na bicyklach różnej maści. W regionie tym są kilometry ścieżek rowerowych co sprzyja do licznych wycieczek po Spreewaldzie. Brak jakichkolwiek wzniesień teren ten doskonale nadaje się do organizowania ciekawych i przyjemny wypraw nawet dla mniej wprawnych rowerzystów. Istotne również jest to, że rowerem można poruszać się tam bardzo bezpiecznie. Rowerzyści są tam po prostu szanowani i nikt ich nie lekceważy. Jakie jest to ważne dla komfortu i czerpania przyjemności z jazdy nie trzeba chyba mówić. Oczywiście nie brakuje ogórków. Wszak jest to ich kraina. Gdy dotarliśmy do auta pojawiły się pierwsze krople deszczu. Wręcz idealnie wstrzeliliśmy się w okienko pogodowe. W czasie jazdy mieliśmy nawet słoneczko. "Kto ryzykuje ten ma" - to porzekadło się sprawdziło w stu procentach. Przy samochodzie przebraliśmy się, solidnie uzupełniliśmy spalone kalorie i w doskonałych nastrojach czekaliśmy na nasze kochane dziewczyny. Podczas czasu oczekiwania narodził się pewien pomysł godny późniejszej realizacji. Ale, o tym nie teraz. W czasie gdy tak sobie rozprawialiśmy deszcz przestał padać. Po około dwóch godzinach pojawiły się nasze małżonki. Uśmiechnięte i szczęśliwe, chociaż trochę mokre, gdyż ponownie zaczęło padać. Dziewczyny zaliczyły niezłą trasę, wypiły dobrą kawę i pokonały przyzwoity dystans. W chwili, gdy pakowaliśmy rowery do auta rozpadało się na dobre. Wracając jechaliśmy w potwornej ulewie. Wycieraczki, aż się grzały nie mogąc nadążyć zbierać wody z szyb samochodu. Po drodze zatrzymaliśmy się w Guben na drobne zakupy. Gdy kobiety poszły buszować w markecie my zajęliśmy się obserwacją ludzi na parkingu. Uważne obserwacje i odpowiednie komentarze rozbawiły nas aż do łez. Już dawno się tak nie uśmiałem. Szczęśliwi z udanego wyjazdu dotarliśmy wieczorem do domu. Podczas rozpakowywania auta też nie padało. Czyli deszczowy dzień można śmiało uznać dniem bezdeszczowym.
Tutaj znajdziesz link do przebytej trasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz