17 czerwca 2014

Dookoła Śnieżki

Zgodnie z planem w niedzielę o siódmej rano ruszyliśy w kierunku Podgórzyna. Zapowiadała się ciekawa wycieczka po Karkonoszach. Na miejsce rozpoczęcia naszej rowerowej przygody  dotarliśmy w wspaniałym nastroju. Ładując nasze "akumulatory" spoglądaliśmy na przepiękną panoramę rozległych szczytów nad którymi samotnie królowała Śnieżka. Postanowiliśmy objechać ją dookoła.


Około godziny jedenastej połączyliśmy się fizycznie z naszymi bicyklami i ruszyliśmy przed siebie obierając kierunek miejscowości Przesieka. Nieustanie pnąc się ku szczytom mijając uzdrowisko za uzdrowiskiem w samo południe zameldowaliśmy się przy schronisku "Odrodzenie" na przełęczy o tej samej nazwie. Z wielką przyjemnością posiedzieliśmy na nagrzanych przez słońce ławeczkach i jednocześnie schowaliśmy się od zawsze wiejącego tam zimnego wiatru. Gdy nieco odpoczęliśmy popędziliśmy w dół do Spindlerowego Młyna. Nie był to fajny zjazd, było bardzo zimno. Było słonecznie, jednak temperatura odczuwalna była mało komfortowa. Chyba zbyt długo przebywaliśmy na przełęczy i nasze organizmy za bardzo się wystudziły po wyczerpującym podjeździe. Trudno, takie jest kolarstwo. Nikt nie narzekał. Daliśmy radę a czym byliśmy niżej tym robiło się cieplej. Gdy dojechaliśmy do Vrchlabi skręciliśmy na wschód w kirunku Trutnova.
Było to bardzo sympatyczny odcinek trasy. Przyjemnie się jechało po takim lekko pofałdownym terenie. Nawet część trasy przebyliśmy ścieżką rowerową biegnącą wzdłuż dosyć ruchliwej drogi. Na drugim mijanym rondzie odbiliśmy z głównej drogi na północ do miejscowości Cerny Dul. Ponownie droga miło prowadziła nas w górę. Po przejechaniu paru kilometrów czar z jazdy prysł. Trafiliśmy na roboty drogowe i przez parę ładnych kilometrów walczyliśmy nie tylko z podjazdem lecz również z dziurami w jezdni oraz zerwaną nawierzchnią drogi. Aż serce się kroiło gdy patrzyłem na moje cienkie szosowe oponki, które dzielnie brały na siebie całą odpowiedzialność za możliwość toczenia się po tak paskudnej nawierzchni. Nie ukrywam, że z wielką ulgą powitałem napis oznajmiający koniec tych niedogodności. Jadąc dalej przez Jańskie Łaźnie dotarliśmy do głównej drogi prowadzącej na granicę z Polską. Po drodze postanowiliśmy zawitać do Pecu pod Śnieżką. Stamtąd kolejką linową można wjechać na Śnieżkę.
Od strony polskiej można wejść tylko pieszo, czyli w Czechach jest opcja dla leniwych. Gdy dojechaliśmy do stacji kolejki nad górami zaczęły zbierać się czarne deszczowe chmury, więc zapadła decyzja o udaniu się w drogę ku granicy. W Pecu zatrzymaliśmy się na obiad. Gdy my spożywaliśmy czeskie dania na niebie duch gór Liczyrzepa zrobił porządek i przepędził czarne chmury tak skutecznie, że nie spadła ani jedna kropla deszczu. Z pełnymi brzuchami leniwie udaliśmy się na przełęcz Okraj. Po jej przekroczeniu znowu przywitało nas słońce, którego tak nam brakowało od momentu zdobycia Odrodzenia. Następnie w dół do Kowar, a w drodze na Ściegny natrafiliśmy ponownie na remont nawierzchni drogi.
Nie był to fajny odcinek niedzielnej wycieczki, jednak widok rozciągający się na całe pasmo Karkonoszy rekompensował nam trudy pokonywania tego odcinka trasy. I tak rozkoszując się pięknem gór dotarliśmy do punktu końcowego naszej przygody z górami. Objechaliśmy Śnieżkę dookoła. Poznaliśmy nowe miejsca w pięknych Karkonoszach. Nieważne czy w polskich czy w czeskich, po prostu w naszych. Pozostał jeszcze czas na wygrzanie strudzonych ciał na słoneczku i uzupełnienie spalonych kalorii. W drodze powrotnej dobra, głośna muza i czego chcieć więcej?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz