13 czerwca 2014

W pogoni za rododendronami

 W ubiegłym roku ze względu na przedłużającą się zimę rododendrony w Kromlau kwitły znacznie później. Podczas naszego pobytu w parku krzewy te były dopiero opsypane pąkmi. Czyli byliśmy za wcześnie. Ponownie wybraliśmy się tam w tym roku w niedzielę 8 czerwca. Z racji tej, że zapowiadano upalny dzień postanowiłem z Zielonej Góry do Łęknicy dojechać rowerem skoro świt, gdy temperatura powietrza będzie jeszcze znośna. Wyjechałem więc o siódmej rano z przyjacielem. Było bardzo przyjemnie, przecinając poranne rześkie powietrze śmigaliśmy na południe kraju.


Jechaliśmy bardzo spokojnie prawie cały czas rozmawiając i wspominając stare, dobre czasy. Przed samą Łęknicą zboczyliśmy z głównej drogi w stronę granicy państwa. Był to dobry pomysł, gdyż po stronie niemieckiej od razu wbiliśmy się na piękną ścieżkę rowerową. Dojechaliśmy nią do Bad Muskau gdzie po ponownym przekroczeniu granicy spotkaliśmy się z żonami i dzieciakami, którzy to dotarli na miejsce spotkania samochodami. Z bezchmurnego nieba lał się żar. Mimo to postanowiliśmy wykonać zamierzony plan i udać się do Kromlau. Gdy dojechaliśmy do parku rododendronów temperatura w cieniu przekraczała grubo 30 stopni. Niestety i tym razem nie udało nam się zobaczyć pełnej eksplozji kwiatów, które już zdołały opaść z roślin a jeziorko prawie wyschło. Pokręciliśmy się tam przez chwilę i poszukaliśmy fajnego zacienionego miejsca, gdzie zalegliśmy na dłuższą chwilę. Nawet leżąc na trawce w cieniu było gorąco. W końcu udało nam się jakoś zebrać i ruszyć w drogę 
powrotną do Bad Muskau. W Gablenz zatrzymaliśmy się w knajpce na zbawienne zimne piwo i pyszne lody. Zrobiło się tak fajnie, aż nie chciało się wyjść na zewnątrz z klimatyzowanej sali. Gdy opuściliśmy lokal czuliśmy się tak jakbyśmy wyszli prosto w okolice pieca hutniczego. I tak kręcąc z nóżki na nóżkę dotarliśmy do Parku Mużakowskiego,  gdzie zrobiliśmy dłuższy postój nad rzeczką z małym wodospadem. Chwile spędzone z nogami w chłodnej wodzie - bezcenne. Jednak wszystko ma swój koniec i trzeba było zabierać swoje sznowne cztery liter i ruszać w drogę powrotną do domu. Po dotarciu do samochodów z przyjemnością opróżniliśmy zawartość naszych lodówek i po chwili leżakowania ruszyliśmy w drogę powrotną do Zielonej Góry. Może za trzecim razem uda się trafić na rozkwit roślin w parku w Kromlau. Ale to dopiero za rok. Teraz przed nami kolejna niedziela i kolejna wyprawa. Może w góry?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz