Czwartek 15 sierpnia był dniem wolnym od pracy. Wykorzystaliśmy to, aby zaliczyć kolejny etap odkrywania ścieżki rowerowej prowadzącej z Czech aż nad Bałtyk. Tym razem wystartowaliśmy w Gubinie gdzie zostawiliśmy auto. Granicę państwa przekroczyliśmy przez mostek dla pieszych i rowerzystów. Od razu obraliśmy kierunek na północ i po minięciu prastinarium Gunthera von Hagensa podążyliśmy do miejsca gdzie wbiliśmy się na ścieżkę rowerową, która niebawem przeobraziła się autostradą rowerową.
Rowerzysta do wyboru ma wąską asfaltową nitkę położoną na wale przeciwpowodziowym lub szeroką idealnie równą jezdnię położoną poniżej wału. Teren dookoła jest pięknie zadbany, żadnych chaszczy, trawka przycięta jak na boisku piłkarskim. Może i dlatego nie było komarów. Jechaliśmy wzdłuż rzeki Nysy która w miejscowości Ratzdorf wpada do Odry. Rowerową autostradą śmigaliśmy dalej do Furstenbergu gdzie na horyzoncie po lewej stronie majaczyły przemysłowe zabudowania Einsenhuttenstadt. Całe szczęście, że były bardzo daleko i nie mogły zakłócić naturalnego spokoju jaki panował nad Odrą. Czasami mijaliśmy dziwne budowle pozostałe po dawnym NRD. Można rzec, że ten odcinek trasy prowadzący do jeziora Brieskower był nudny, chociaż w drodze powrotnej taki się nie okazał. Nawet to jezioro wyglądało bardziej na kanał rzeczny. W miasteczku Lossow skończyła się jazda po ścieżce rowerowej i dalej trzeba było poruszać się po drodze. Jednak nie było na niej dużego ruchu samochodowego więc jechało się całkiem przyjemnie.
Po paru kilometrach wjechaliśmy do starej dzielnicy willowej we Frankfurcie i nawet nie wiadomo kiedy znaleźliśmy się w parku. Zatrzymaliśmy się w tam na krótki postój, który wykorzystaliśmy na uzupełnienie straconych kalorii. Po przyjemnym wygrzaniu naszych starczych ciał w promieniach mocno świecącego słońca ruszyliśmy na wycieczkę uliczkami Frankfurtu. Po drodze nie mogliśmy oprzeć się aromatowi parzonej kawy i zacumowaliśmy w małej kafejce na ciacho. Jednak pyszności te nas nie rozleniwiły. Wręcz przeciwnie, szybko nabraliśmy chęci do dalszej jazdy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Trochę się obawiałem, że ta część wycieczki nas zanudzi. Bardzo się myliłem. Jechało się fantastycznie. Tym razem korzystaliśmy z szerokiej drogi położonej poniżej wału. Jazda bezpiecznie we trójkę obok siebie przez wiele, wiele kilometrów to coś
niezwykłego w życiu rowerzysty. Nawet pozwoliliśmy sobie na ściągnięcie kasków i poczuć wiatr we włosach. Parę razy robiliśmy postoje podczas których miło wygrzewaliśmy się na trawce w promieniach słońca. Dookoła panowała piękna niczym nie zakłócana cisza. Dało się zauważyć, że im bliżej mieliśmy do Guben to tempo jazdy malało. Nikt z nas nie chciał zbyt szybko opuścić tamtych wspaniałych rejonów. Po raz kolejny nasuwa się pytanie: dlaczego piękne tereny nadrzeczne w Polsce nie są tak fajnie wykorzystane jak u naszych zachodnich sąsiadów?
Po ich stronie nad tą samą rzeką można położyć asfalt na wałach i je udostępnić praktycznie dla każdego. U nas tylko są chaszcze i dzicz. Całe szczęście, że z Zielonej Góry do granicy z Niemcami mamy tak blisko. Około godziny osiemnastej zameldowaliśmy się w Gubinie koło naszego pojazdu. I tak oto skończył się piąty odcinek penetracji tej wspaniałej ścieżki rowerowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz