Jeden z nich pędząc z szybkością 60-70 km/h. lewą stroną drogi prawie dokładnie mnie skasował. Piszę "prawie" bo gdyby nie mój refleks to nie napisałbym tego tekstu i żadnego innego. Teraz mocno poobijany liżę rany. Jutro odstawiam rower do serwisu niech ocenią zniszczenia. Dopiero wieczorem gdy zeszła ze mnie adrenalina uzmysłowiłem sobie jak niewiele brakowało abym opuścił ten ziemski padoł. Do czołowego zderzenia zabrakło paru centymetrów. Dostałem "tylko" w lewą stronę ciała. Nie miałem już gdzie zwiać. Nasuwa się pytanie: gdzie w końcu można bezpiecznie pojeździć? Może by było lepiej jakbyśmy wrócili do czasów furmanek takich jaką udało mi się utrwalić na fotce w sobotę.
KONIECZNIE RADZĘ WSZYSTKIM JEŹDZIĆ W KASKU!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz