W sobotę czwartego lipca 2015 roku po upływie dwunastu miesięcy ponownie udało się zebrać ekipę w skład której wchodziły te same osoby co w roku 2002 po raz pierwszy wyruszyły na podbój alpejskich szczytów a startując w słynnym wyścigu La Marmotte we Francji przecierały szlaki dla innych Polaków chcących wziąć udział w tej zacnej imprezie. Było to już nasze trzecie takie spotkanie. Tym razem w planach był dwudniowy wspólny rowerowy wypad. Jako główny punkt wypadowy a za razem kwaterę wybraliśmy gospodarstwo agroturystyczne o pięknej i wdzięcznej nazwie "Koziołek Suchodołek" położone tam "gdzie kończy się asfalt" czyli w Suchodole koło Brodów.
Po przybyciu na miejsce około godziny szesnastej w przemiłym towarzystwie kóz, dzikich świnek, koni, kaczek, kur, bocianów i cholera wie czego jeszcze dosiedliśmy naszych bicykli. Po zimnym i nie przyjemnym czerwcu pięknie się wstrzeliliśmy w upalne pogodowe okienko. Temperatura powietrza cały czas oscylowała w granicach ponad 30 stopni. Z naszej bazy udaliśmy się na południe w kierunku Łęknicy. Po przejechaniu około kilometra drogą asfaltową odbiliśmy w prawo i wjechaliśmy na ścieżkę oznaczoną czerwonym szlakiem. Tymże skrótem mijając Jezioro Wysokie dojechaliśmy do Brodów. W Brodach przekroczyliśmy główną drogę, którą można dojechać do granicy z Niemcami.
Po jej drugiej stronie kierując się czerwonymi oznaczeniami turystycznymi grzaliśmy w potwornym upale na południe do Parku Krajobrazowego Łuk Mużakowa. Cały czas jechaliśmy fajną drogą szutrową a później nową ścieżką rowerową utworzoną w miejsce dawniejszej linii kolejowej. Super inwestycja i doskonała sprawa dla miłośników jazdy rowerem. Jadąc biały szutrem mijało się stare stacje kolejowe i zapomniane już perony. Coś wspaniałego i godnego naśladowania przez naszych włodarzy. Ech, pomarzyć mogę tylko o niewykorzystanej i zarośniętej tresie Zielona Góra - Szprotawa. Byłby to piękny szlak rowerowy. I tak oto mijając stacje: Tuplice, Trzebiel, Baczyny, Chwaliszowice dojechaliśmy do Ścieżki Geoturystycznej "Dawna Kopalnia Babina". Z uwagi na dość późną porę ten bardzo atrakcyjny odcinek naszej wycieczki tylko przejechaliśmy.
Na podziwianie tej pięknej okolicy trzeba poświęcić zdecydowanie więcej czasu. Postanowiliśmy to zrobić w innym terminie. Granicę państwa przekroczyliśmy starym mostem kolejowym fajnie przerobionym na ścieżkę rowerową. Po drugiej stronie Nysy Łużyckiej wzdłuż Parku Mużakowskiego znaną już nam piękną trasą udaliśmy się na północ w kierunku miejscowości Forst. Zgodnie stwierdziliśmy, że jest to jeden z ładniejszych odcinków ścieżki Odra - Nysa. Wieczorną już porą upał trochę zelżał i zrobiło się bardzo przyjemnie. Jadąc wycieczkowym, spokojnym tempem chłonęliśmy cudowne zapachy pól i nadrzecznych łąk. Takie chwile mogłyby trwać wiecznie. Do Forst dotarliśmy po zachodzie słońca. Granicę ponownie przekroczyliśmy w Zasiekach już przy świetle lamp oświetlających ulicę. Ze smutkiem muszę przyznać, że odcinek trasy Zasieki - Brody to najnudniejsza część naszej eskapady. Gdy skończyły się przydrożne latarnie wjechaliśmy w zupełną ciemność. Okazało się, że tylko ja miałem przednią lampkę. Całe szczęście iż wzdłuż szosy była ścieżka rowerowa i nią nie stanowiliśmy zagrożenia dla innych uczestników jezdni. Taka jazda ciemną, długą i prostą drogą znużyła nas dogłębnie i każdy chciałby o niej jak najszybciej zapomnieć. Smętne pedałowanie ciągnęło się w nieskończoność. Gdy w oddali zobaczyliśmy światła w Brodach odetchnęliśmy z wielką ulgą. Wisienką na torcie i nagrodą za te nudy była jazda w zupełnej ciemności w którą się zanurzyliśmy, gdy z głównej drogi skręciliśmy w leśny dukt. Poruszaliśmy się prawie po omacku. W sumie to była fajna przygoda. Tym bardziej, że przed nami roiło się od świetlików, których bynajmniej ja nie widziałem od lat. Ha, romantycznie - co? Na kwaterę z lądowaliśmy grubo po dwudziestej trzeciej bez strat własnych i sprzęcie. W nogach mieliśmy ponad sto kilometrów. Nieźle jak na popołudniową luźną wycieczkę. Ale co by nie mówić , nam zawsze jest mało :):):). Po szybkiej kąpieli zaczęła się równie przyjemna i wesoła część artystyczna. Przy stole suto zastawionym jadłem i wypitkiem rozmową i wspomnieniom nie było końca tym bardziej, że w nocy było ponad dwadzieścia parę stopni ciepła. Dopiero tuż przed wschodem słońca udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Te bardzo przyjemne chwile zakończyłem snem w hamaku pod gołym niebem. Dla mieszczucha to ekstrawagancja. To było niesamowite uczucie. Gdy otwierałem oczy widziałem księżyc nad głową, słyszałem przelatujące ptaki a obok od czasu do czasu zaparskał koń i pomrukiwały dzikie świnki. W sumie to nie wiem czy spałem, czy nie spałem No, a po za tym ta cisza dookoła. Ech, inny świat.
cdn.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz