25 sierpnia 2014

Forst

Na wczorajszą niedzielę zaplanowaliśmy z żoną wspólny wyjazd w okolice miejscowości Forst w Niemczech. Mieliśmy dojechać autem do Gubinka i tam pokręcić się po ścieżkach rowerowych tak aby w końcu dojechać do Ogrodu Różanego. Jednak rano słuchając radia moja najdroższa wystraszyła się zapowiadanych prognoz pogody. Miał wiać silny wiatr, miało padać i miały być burze. Po tych informacjach odeszła jej ochota na wycieczkę i z trudem podjęła decyzję o rezygnacji z wyjazdu. Natomiast ja nie chciałem rezygnować z tego planu i wykonałem go z niewielką modyfikacją - odpuściłem dojazd autem.


Tak, więc zjadłem śniadanie, ubrałem się i dosiadłem roweru szosowego. Co do prognozy pogody to sprawdzało się tylko jedno w postaci silnie wiejącego z zachodu wiatru. Tak, że na początek mojej wycieczki czekało mnie sześciesiąt kilometrów samotnej jazdy pod wiatr. Po paru kilometrach kręcenia doszedłem do wniosku, że skoro do dyspozycji mam cały dzień, więc nie muszę się nigdzie śpieszyć. Postanowiłem jechać spokojnie i nie przekraczać ustalonego z góry progu tętna. Jak luz to luz pełną gębą. Droga do Gubinka była potwornie nudna, gdyby nie słuchawki w uszach z ulubioną muzą to chyba bym zasnął. Gdyby rowery miały tempomat i blokadę kierownicy to śmiało możny by ich użyć i uciąć sobie drzemkę. Jedynym urozmaiceniem było pilnowanie tętna tak aby przypadkiem za bardzo się nie rozpędzić. W samo południe przekroczyłem granicę państwa i od razu za mostem skręciłem na ścieżkę rowerową z nadzieją, że nie będę miał wiatru w twarz.
Niestety tak nie było, wiało nieźle szczególnie jak jechałem górą wału. Przez chwilę nawet zaczął padać deszcz. Trwało to jednak bardzo krótko i nawet nie chciało mi się chować pod drzewem tak jak to czynili inni rowerzyści. Po chwili wyszło słońce i momentalnie byłem suchy. W drodze do Forst trochę zjechałem z ustalonego kursu. W pewnym momenie były roboty drogowe i się trochę pogubiłem. Nie stanowiło to jednak większego problemu. Już kiedyś jechałem tą trasą, więc szybko wróciłem na odpowiedni szlak. Nadrobiłem tylko kilka kilometrów. W miejscowość Forst zostałem pozytywnie zaskoczony nową, ładną nawierzchnią nadrzecznej promenady, którą dotarłem do Ogrodu Róż. To był cel mojej podróży. Tam zrobiłem fotkę i jednogłośnie sam sobie zarządziłem nawrót. Tą samą drogą dotarłem do mostu granicznego w Zasiekach. Tam ponownie przekroczyłem granicę państwa. Zrobiło się całkiem ciepło, więc ściągnąłem nogawki i rękawki. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu cały czas jechałem ścieżką rowerową. Początkowo zrobina jest z polbruku, później przekształca się w asfaltową.
Ciągnie się aż do Lubska, czyli ponad dwadzieścia kilometrów można spokojnie i bezproblemowo cieszyć się z jazdy na rowerze. Jeśli dołoży się do tego wiatr w plecy to już nie trzeba nic więcej aby odczuwać największą przyjemność z kręcenia. Przyjemność ta jednak nie trwa wiecznie i gwałtownie kończy się przed Lubskiem koło stacji benzynowej. Aż nieprzyjemnie było później dzielić szosę z autami. Jednak jazda z wiatrem szybko pozwoliła się przystosować do takich okoliczności. Od momentu przekroczenia granicy, gdy wiatr zaczął dmuchać w plecy kilometry uciekały bardzo szybko. Cały czas pamiętałem o utrzymywaniu niskiego tętna. Teraz różnica była taka, że jechałem o wiele szybciej. Gdy dojechałem do Nowogrodu Bobrzańskiego postanowiłem uzupełnić napój w bidonie. Niestety nie udało mi się, gdyż bałem się zostawić rower pod sklepem. Obok spożywaczaka był monopolowy a pod nim dziwnie wyglądające i nie budzące zaufania typy. Pani w sklepie nie pozwoliła wprowadzić roweru chociaż miejsca było pod dostatkiem. Chyba nie zależało jej na klientach.
Trudno, miałem jeszcze trochę płynu na dnie bidonu i stwierdziłem, że na te ostatnie dwadzieścia kilometrów musi mi wystarczyć. Pędząc z wiaterkiem nawet się nie spostrzegłem kiedy zacząłem pokonywać górki koło Świdnicy. Następnie szybki zjazd obwodnicą i około godziny szesnastej zameldowałem się w domu cały i zdrowy. Cieszę się, że zaliczyłem zaplanowaną wycieczkę w niezaplanowany sposób.





1 komentarz: