Minęły dwa lata od ostatniego podjazdu pod tą legendarną przełęcz. Na początku podjazdu natknąłem się na zamknięty zielony szlaban. Pokonanie go nie przysporzyło żadnych problemów. Gorzej było ponownie rozpocząć jazdę na prawie 18% wzniesieniu. Po paru nieudanych próbach w końcu wystartowałem. Nie było to wcale takie łatwe. O trudnościach tego podjazdu już wcześniej pisałem. Ponownie dałem radę, chociaż w międzyczasie postarzałem się o dwa lata. Bardzo uradowany zsiadłem z roweru przy schronisku Odrodzenie. Fotka, telefon do żony i szybko w dół do Spindlerovego Mlyna, bo na górze jak zwykle wiało i było dość chłodno. Kilkanaście kilometrów minęło bardzo szybko i wielce mnie wynudziło. Niestety nie mogłem nacieszyć się prędkością, gdyż strasznie wiało w twarz. Czasami trzeba było nieźle dokręcać aby uzyskać prędkość ponad 30km/h. W Horejsi Vrchlabi skręciłem na Benecko przez Mirklov.Na mapie trasa wyglądała na łatwą. Jednak rzeczywistość była zupełnie inna. Po drodze natrafiałem na podjazdy przekraczające 10%. Do Benecka wcale nie miałem zamiaru jechać, ale jak to zwykle bywa przy wyszukiwaniu nowych tras pobłądziłem. Wiadomo co to znaczy pobłądzić w górach. Żeby zjechać trzeba wjechać. Chciałem gór to miałem. W Benecku wskazali mi drogę turyści. Ruszyłem w kierunku Vitkowic drogą tylko dla rowerów. Początkowo była nieźle oznakowana, później moja radość szybko minęła. Jakość drogi zmieniła się z dobrej na kiepską. Jechałem cały czas w dół ładnych parę kilometrów. Stopień nachylenia oscylował w okolicach 16-19%. Dookoła pustkowie, zero ludzi. Pomyślałem sobie: "cholera jak trzeba będzie wracać to ten podjazd mnie wykończy". Zaryzykowałem i udało się. Na główną szosę do Vitkowic dotarłem drogą, której nie ma na mapie. Poczułem wielką ulgę. Przyznam się że miałem trochę stracha. Sam w nieznanym terenie to mało komfortowa sytuacja. Ku mojemu zdziwieniu poznałem tą okolicę. Byłem już tutaj z przyjacielem parę lat temu. Moje obawy doszczętnie rozwiał długowłosy czeski cyklista, z którym miło gawędząc pokonałem odcinek trasy do rozwidlenia drogi na Rokytnice nad Jizerou.Po parokilometrowej wspinaczce i takim samym zjeździe dotarłem do drogi nr 14 prowadzącej przez Harrahov do przejścia granicznego w Jakuszycach. Pierwszy raz jechałem rowerem tą trasę i muszę przyznać, że odcinek od Harrahova do Jakuszyc jest upierdliwy szczególnie jak mocno praży słońce. Jednak miły świergot ptaków umilał przyjemnie jazdę pod górę, którą to pokonywałem spokojnym tempem. Wszelkie trudności doświadczone tego dnia wynagrodził zjazd do Szklarskiej Poręby. Piękna, szeroka droga o doskonałej nawierzchni pozwoliła zapomnieć o hamulcach. Od jakiegoś czasu ( może to już wiek włącza hamulce w głowie ) podchodzę do zjazdów spokojnie i z dystansem. Lecz na tym zjeździe można poszaleć. Za hamulce złapałem dopiero wjeżdżając do Szklarskiej, którą to minąłem bardzo szybko. Na początku Piechowic ostro skręciłem w prawo i zacząłem podjazd do Michałowic. Fajny podjazd, choć nawierzchnia drogi mogłaby być lepsza. Następnie drogą Karkonowską zjechałem do Sobieszowa. Chwila wytchnienia i znowu skręt w prawo na Zachełmie. Oj, końcówka tego podjazdu potrafi nieźle dać w kość. Jak ktoś nie zna tej drogi to może być bardzo zaskoczony nachyleniem jakie jest do pokonania. Po zjeździe do Przesieki zacząłem mozolnie pokonywać ostatni zaplanowany podjazd na parking pod Odrodzenie. Po wielogodzinnym brykaniu po górach i ponad stu kilometrach w nogach ostatni 18% odcinek podjazdu potrafi mocno wymęczyć. Na miejscu kilka głębokich oddechów i zostało tylko zjechać w dół na parking do Podgórzyna, gdzie czekała na mnie rodzinka. Tak oto zakończyła się fajna jednodniowa czerwcowa przygoda z górami, która wydarzyła się przy pięknej pogodzie bez strat własnych i bez przykrych wydarzeń. O godzinie 19:30 byłem już w domu a o dwie godziny później spełniony, szczęśliwy, wykąpany zasnąłem jak niemowlak u boku mojej kochanej małżonki.
Dane z licznika:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz