Maraton Liczyrzepa 2011
18 czerwca 2011 miałem przyjemność wziąść udział w Maratonie Liczyrzepa w Jeleniej Górze. Z Zielonej Góry wyjechałem około godziny trzeciej w nocy. Jadąc w kierunku gór tuż za Kożuchowem zaczął padać deszcz. Praktycznie padał całą drogę. Humor mi jednak się poprawił, gdy dojechałem do celu. O dziwo przestało padać. Szybko pobrałem numer starowy, przebrałem się i praktycznie z marszu stanąłem na lini startu. Trochę było nerwówki, gdyż organizator miał spore opóźnienie w stosunku do tego co przedstawiał program zawodów. Sędzia dał znać i o godz.7:15 ruszyłem dziarsko przed siebie. Z całą grupą dojechałem do pierwszego ronda na którym ktoś z przodu wywrócił się. To spowodowało lekkie zamieszanie. Udało mi się bezpiecznie ominąć leżącego. Zapytałem się tylko czy wszytko w porządku. Było OK, więc pojechałem dalej.Praktycznie od samego startu było pod górę. Z racji tej, że było chłodno to nawet pasowało. Szybko się rozgrzałem. Od trzynastego kilometra jechałem sam. Ktoś mnie wyprzedził, ktoś został w tyle. Nie przejmowałem się tym jednak. Jadąc na ten maraton miałem tylko jeden cel. Ukończyć go szczęśliwie w czasie miejszym niż dziesięć godzin. Od momentu, gdy się dostatecznie rozgrzałem jechało mi się super. Spokojnie dojechałem na szczyt Łysej Góry. Rozpościerał się z niej piękny widok. Chyba najładnieszy na całej trasie. Potem zjazd, podjazd, zjazd, podjazd i tak cały czas aż do zapory w Pilichowicach. Przed zaporą był taki podjazd, gdzie było bardzo dużo błota. Tam poczułem się jak przełajowiec. No cóż, cały brudny od jakieś glinki grzałem dalej do przodu. Przy zaporze był pierwszy bufet. Pobrałem banana i kawałek ciacha. Po drodze do Siedlęcina był fajny zjazd, gdzie udało mi się jechać powyżej 70km/h. Działy się tam też i dziwne rzeczy. Przemieszczając się zgodnie z oznakowaniem trasy spostrzegłem kolarzy z numerami startowymi jadących pod prąd. Dziwiłem się ja i dziwili się oni. Widok tych zdziwinych twarzy - bezcenny. Przez moment zwątpiłem czy jadę w dobrym kierunku. Pilnując jednak oznaczeń na słupkach byłem przekonany, że jednak coś jest nie tak, ale z nimi a nie za mną. I tak rozmyślając na tym wydarzeniem dojechałem do Starej Kamienicy. Po drodze minęła mnie spora grupa ścigaczy. Nawet nie próbowałem się do nich doczepić. Nic by mi to nie dało. Zmarnowałbym sporo sił na utrzymanie się z nimi. Doskonale wiedziałem co mnie jeszcze czeka. Z niecierpliwością czekałem aby jak najszybciej zjechać z głównej drogi prowadzącej do Szklarskiej Poręby, gdyż panował tam spory ruch. W końcu zjechałem z niej w kierunku na Jagniątków. Tutaj zaczęła się druga część fajnych podjazdów. Sobieszów, Zachełmie, Przesieka to jest to co lubią tygrysy. Na pargingu pod Odrodzeniem znajdował się drugi bufet na trasie Giga i najwyższy punkt maratonu. Oj, ciężko było się tam wdrapać. Widziałem ludzi co "dawali z buta".
Po szybkim posiłu zjechałem w dół do Podgórzyna i dalej ruszyłem na pętlę dystanu Mini. Czyli jeszcze raz Łysa Góra, Pilichowice itp.Jadąc drugi raz ten sam odcinek mijałem sporo ludzi jadących najkrótszy dystans maratonu. Było fajnie, nie nudziłem się. Widząc kogoś przede mną miałem motywację do podkręcenia tempa. Nawet się nie spostrzegłem jak znalazłem się na trzecim punkcie żywieniowym. Tam tradycyjnie banan, placek, coś do picia i dalej na metę. Znając już trasę nie musiałem koncentrować się na znakach umieszczonych na słupkach. I tak po ośmiu godzinach jazdy znalazłem się na mecie. Cały, zdrowy i bez strat sprzętowych. Rower na którym jechałem sprawował się należycie. Trasa trudna i piąkna. Zero płaskiego. Oznakowanie według mnie perfekcyjne. Bardzo mi się podobło potwierdzanie kierunku jazdy. Jest do cholernie przydatne. Jednym słowem było SUPER. Z czasu jaki uzyskałem jestem zadowolony. Tym bardziej, że do tamtej pory przejechane miałem trochę ponad dwa tysięce kilometrów.
Dane z licznika:
Dystans: 208 km
Czas netto: 8:18:57
Czas brutto: 8:23:15
Przewyższenie: 3355m
Średnia: 24,8 km/h
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz