12 czerwca 2005

Pętla Drawska 2005

12 czerwca w Choszcznie odbył się kolejny maraton szosowy. Była do przejechania pętla o długości 301 km. Pierwszy to raz zagościł Puchar Polski do tego sympatycznego miasta, dlatego z wielką ciekawością przyjechałem na tą imprezę. Maraton zbiegł się z uroczyście obchodzonymi dniami Choszczna. Po Łobezie miałem zamiar nie jeździć już długich dystansów, ale znalazł się taki co mnie namówił. Aura znowu płatała figle. W dzień startu po godzinie dziewiątej rano było ok. 9 stopni i nieźle wiało. Jak na czerwiec to trochę za zimno. Startowaliśmy w grupach po piętnaście osób.

Trzon grupy stanowiła garstka sprawdzonych w poprzednich edycjach kumpli z którymi fajnie się jeździ. Reszta osób była z przypadku. Założeniem była równa, spokojna jazda przez cały dystans. Bez szaleństw na bufetach - punktach kontrolnych i z możliwością spokojnego oddawania moczu. Zgodnie z przewidywaniami na początku ktoś odskoczył, potem ktoś został z tyłu. Po kilkudziesięciu kilometrach została nas szóstka i to był najbardziej przyjemny moment jazdy na całym dystansie. Pracowaliśmy bardzo zgodnie. Po dwustu kilometrach mieliśmy bardzo dobrą średnią ( ponad 32km/h), którą osiągnęliśmy niemalże bez wielkiego zmęczenia. Jechało się rewelacyjnie, był nawet czas pogadać. Ale co dobre nie trwa wiecznie. Powoli zaczęliśmy doganiać różnych ludzi, którzy przez jakiś czas jechali dalej z nami. Dogoniliśmy również uciekinierów z naszej grupy, którzy odskoczyli od nas na początku. Byli nieźle wypompowani i współpraca nie układała się najlepiej. Nam raczej nie zależało na miejscu, ani na czasie, więc jechaliśmy spokojnie dalej w dość dużej grupie.
Zaliczywszy ostatni bufet na trasie postanowiliśmy za Łobezem zatrzymać się na chwilę i wypróżnić ostatni raz nasze pęcherze. Gdy cała duża grupa zaczęła zwalniać w wiadomym celu usłyszeliśmy syrenę policyjną. Funkcjonariusze chcieli najwidoczniej zwrócić nam uwagę, że blokujemy znaczną część drogi. W tym momencie zatrzymaliśmy się i wszyscy zgodnie zaczęliśmy oddawać mocz. Policjanci postali chwilę, popatrzyli, machnęli ręką i pojechali dalej. Wyglądało to bardzo zabawnie. Podczas ostatnich kilkudziesięciu kilometrów część jadących z nami trochę się ożywiła i tempo znowu fajnie wzrosło. Odpadło kilka osób po tym jak jakiś młody chłopak wyszedł na zmianę i nieźle ciągnął przez długi okres czasu. 
I tak w dość ostrym tempie cała grupa dotarła szczęśliwie do mety. Tylko raz (zgodnie z tradycją) dopadł nas deszcz. Mimo, że dół ubioru miałem na krótko, to nie zmarzłem. Dopiero na mecie, gdy zacząłem stygnąć przy grochówce zrobiło się dosyć zimno i na dodatek zaczął padać deszcz.  Uważam, że maraton w Choszcznie był bardzo udany. Organizatorzy pokazali jak się powinno przeprowadzać takie imprezy. Po przebraniu się poszliśmy na basen, gdzie fajnie wygrzaliśmy się w saunie. Potem ognisko, piwo i dobre żarcie. Oczywiście wszystko za darmo. Naprawdę super. Trasa ciekawa, dużo sympatycznych chopek, no i to towarzystwo na trasie sprawiło, że bawiłem się doskonale. Dużą pętlę przejechałem w czasie 9:41:47.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz