12 czerwca w Choszcznie odbył się kolejny maraton szosowy. Była do
przejechania pętla o długości 301 km. Pierwszy to raz zagościł Puchar
Polski do tego sympatycznego miasta, dlatego z wielką ciekawością
przyjechałem na tą imprezę. Maraton zbiegł się z uroczyście obchodzonymi
dniami Choszczna. Po Łobezie miałem zamiar nie jeździć już długich
dystansów, ale znalazł się taki co mnie namówił. Aura znowu płatała
figle. W dzień startu po godzinie dziewiątej rano było ok. 9 stopni i
nieźle wiało. Jak na czerwiec to trochę za zimno. Startowaliśmy w
grupach po piętnaście osób.
Trzon grupy stanowiła garstka sprawdzonych w
poprzednich edycjach kumpli z którymi fajnie się jeździ. Reszta osób
była z przypadku. Założeniem była równa, spokojna jazda przez cały
dystans. Bez szaleństw na bufetach - punktach kontrolnych i z możliwością
spokojnego oddawania moczu. Zgodnie z przewidywaniami na początku ktoś
odskoczył, potem ktoś został z tyłu. Po kilkudziesięciu kilometrach
została nas szóstka i to był najbardziej przyjemny moment jazdy na całym
dystansie. Pracowaliśmy bardzo zgodnie. Po dwustu kilometrach mieliśmy
bardzo dobrą średnią ( ponad 32km/h), którą osiągnęliśmy niemalże bez
wielkiego zmęczenia. Jechało się rewelacyjnie, był nawet czas pogadać.
Ale co dobre nie trwa wiecznie. Powoli zaczęliśmy doganiać różnych
ludzi, którzy przez jakiś czas jechali dalej z nami. Dogoniliśmy również
uciekinierów z naszej grupy, którzy odskoczyli od nas na początku. Byli
nieźle wypompowani i współpraca nie układała się najlepiej. Nam raczej
nie zależało na miejscu, ani na czasie, więc jechaliśmy spokojnie dalej w
dość dużej grupie.
Zaliczywszy ostatni bufet na trasie postanowiliśmy za
Łobezem zatrzymać się na chwilę i wypróżnić ostatni raz nasze pęcherze.
Gdy cała duża grupa zaczęła zwalniać w wiadomym celu usłyszeliśmy
syrenę policyjną. Funkcjonariusze chcieli najwidoczniej zwrócić nam
uwagę, że blokujemy znaczną część drogi. W tym momencie zatrzymaliśmy
się i wszyscy zgodnie zaczęliśmy oddawać mocz. Policjanci postali
chwilę, popatrzyli, machnęli ręką i pojechali dalej. Wyglądało to bardzo
zabawnie. Podczas ostatnich kilkudziesięciu kilometrów część jadących z
nami trochę się ożywiła i tempo znowu fajnie wzrosło. Odpadło kilka
osób po tym jak jakiś młody chłopak wyszedł na zmianę i nieźle ciągnął
przez długi okres czasu.
I tak w dość ostrym tempie cała grupa dotarła
szczęśliwie do mety. Tylko raz (zgodnie z tradycją) dopadł nas deszcz.
Mimo, że dół ubioru miałem na krótko, to nie zmarzłem. Dopiero na
mecie, gdy zacząłem stygnąć przy grochówce zrobiło się dosyć zimno i na
dodatek zaczął padać deszcz. Uważam, że maraton w Choszcznie był bardzo
udany. Organizatorzy pokazali jak się powinno przeprowadzać takie
imprezy. Po przebraniu się poszliśmy na basen, gdzie fajnie wygrzaliśmy
się w saunie. Potem ognisko, piwo i dobre żarcie. Oczywiście wszystko za
darmo. Naprawdę super. Trasa ciekawa, dużo sympatycznych chopek, no i to
towarzystwo na trasie sprawiło, że bawiłem się doskonale. Dużą pętlę
przejechałem w czasie 9:41:47.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz