Po roku przerwy postanowiłem wziąść udział w tym najbardziej ulubinym przeze mnie wyścigu. Odbywał się w sierpniu. Niestety, ubiegłoroczne lato nas nie rozpieszczało. Było chłodne i deszczowe. Tak też było i w dzień startu. Deszcz i zimno. Rano po śniadaniu jak zwykle dylemat - jak sie ubrać. Startowałem o godz. 8:00, więc nie było przyjemnie. Do pierwszego podjazdu jechałem w grupie razem z Jackiem. Lubię jazdę w deszczu i jechało mi się bardzo fajnie. Później kręcąc swoim równym tempem nie oglądając się, na pierwszym podjeździe zostawiłem innych zawodników i przez 125 km jechałem na czele stawki wyścigu.
Bardzo podobał mi się zjazd po idealnie odnowionej drodze. Nawet padający deszcz nie przeszkodził mi czerpać wielkiej przyjemności z jazdy.
Och, gdyby wszystkie drogi w Kotlinie Kłodzkiej były takie..... Pod Puchaczówkę jechało się nieźle, lecz na zjeździe zmarzłem. Pierwszą setkę pokonałem w niezłym tempie (średnia ponad 30 km/h). Pierwszy zawodnik doszedł mnie dopiero na podjeździe pod przełęcz Łaszczową. Zjadz z Łaszczowej każdy wie jaki jest i byłem bardzo szczęśliwy, że udało mi się zjechać bez złapania gumy. Po południu, już za Kłodzkiem pogoda poprawiła się. Jednak siły mnie opuściły i mozolnie pokonywałem kolejne kilometry. Czekał mnie teraz podjazd pod Wilczą. Nie lubię tego podjazdu. Osobiście uważam go za bardzo trudny i wyczerpujący. Zawsze tracę tam najwięcej sił. Może to tkwi w mojej głowie, ale tak jest. Następnie zjazd i słynna Srebrna Góra.Tu poszło spokojnie i bez emocji. Szkoda, może z czasem uda się lokalnym władzą poprawić do końca drogę na przełącz Lisią. Już idą w dobrym kierunku i oby tak dalej.
Zjazd z pod Szczelinca był emocjonujący. Slalom między dziurami w jezdni. Świadomość bliskości mety dodawała skrzydeł. W Kudowie jak zwykle tłok na drodze i trzeba było umiejętnie lawirować między "blachosmrodami". Podczas podjazdu pod Złote Wrota TIR naczepą zepchnął mnie na pobocze. Najadłem się sporo strachu. Adrenalina podskoczyła i starałem się jak najszybciej skręcić na podjazd pod Zieleniec. U jego podnóża sprawdziłem czasy jazdy. Było nieźle. Miałem realną szansę zmieścić się w dziesięciu godzinach. Grzałem pod górę ile mogłem z siebie wydusić. Nie udało się. Po 10 godzinach i 9 minutach przekroczyłem linię mety. Realny czas wynikający z mojego licznika to 10:02, czyli zaledwie siedem minut przestoju. Miejsca zajętego nie pamiętam, w końcu to nie ma znaczania. Praktycznie cały dystans 235 km pokonałem jadąc w pojedynkę - tak jak lubię. Byłem zadowolony ze swojego czasu przejazdu, jakby nie patrzeć miałem do sierpnia przejechanych tylko ok.2000 km.
Jazda na nowym rowerze sprawiała mi wielką przyjemność, gdyby tylko jakość dróg była lepsza - niestety to był minus tej imprezy. Cieszy mnie to, że nawet bez zbytniego przygotowania mogę pokonać bardzo długą i trudną trasę w niezłym czasie (ponad 4300m przewyższenia). Dziekuję organizatorom za super zorganizowaną na wysokim poziomie imprezę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz