Tradycyjnie już, jak to bywa w Pucharze Polski Maratonów Szosowych po jakimś czasie zaczął padać deszcz. Całe szczęście, że było ciepło. Na całej trasie były trzy bufety zaopatrzone w wyśmienite kanapki i co najważniejsze obsługiwali je wspaniali ludzie, którzy wiedzieli o co chodzi w tym wszystkim. Dwa razy na jednej pętli pokonywaliśmy granicę państwa. Raz w Lubieszynie i raz w Świnoujściu. W tym drugim punkcie nie trzeba było pokazywać paszportów ( na pewno to zasługa Wiechora tzn. organizatora tej imprezy ). Jazda po niemieckiej stronie należała do szczególnej przyjemności ze względu na jakość dróg. Trochę tylko wkurzało ciągłe trąbienie Niemców, ale chłopaki ze Świnoujścia mówią, że to u nich normalne i nie ma co się przejmować. Pierwszą pętlę przejechałem w 7godz.i 51 min. Na punkcie w bazie ubrałem cieplejsze ciuchy ( niestety na te mokre ) i za instalowałem oświetlenie, gdyż szykowała się jazda w nocy. Razem z Czarkiem i Olkiem ruszyliśmy na prom. Tam spotkaliśmy Romka. I tak razem zanurzyliśmy się w czeluści nocy. Noc całe szczęście nie była zimna i było w miarę jasno. Tak samo jak na pierwszej rundzie tak i na drugiej pętli w okolicach Szczecina zaczęło padać a na dojeździe do Lubiszyna zarwał się mocny wmordewind. Z wielkim wytęsknieniem czekałem aby tylko dojechać do granicy po przekroczeniu której zaczęły się dobre drogi. Jazda w nocy dała mi bardzo dużo wrażeń.
Około godziny pierwszej w nocy zaczęło targać mną znużenie. Po prostu chciało mi się spać. Jednak w dolinkach, gdzie zbierała się mgła było bardzo zimne powietrze, które szybko cuciło. Po 10 godzinach i 40 minutach znów byłem w bazie. Już się nie przebierałem, tylko w tych samych ciuchach razem z Czarkiem i Romkiem pojechaliśmy na trzecią rundę. Na promie spotkaliśmy Rysia z Marcinem i w takim składzie ruszyliśmy dalej. Początkowo jechało mi się dość ciężko, ale później w miarę upływu kilometrów było coraz lepiej. Przed Szczecinem odjechał nam Marcin i Rysiu. Z Rysiem spotkaliśmy się znowu na granicy. Miał pecha, strzeliły mu szprychy przez co zniszczył obręcz i oponę. Jednak udało mu się załatwić zapasowe koło na którym dojechał do mety. Tym razem niemiecka strona trasy była mniej gościnna. Zaczął wiać potworny wiatr z boku. Dobre ponad 100 km toczyłem walkę nie tylko z własnymi słabościami ale jeszcze dodatkowo z tym cholernym wiatrem.
Nawet jazda w grupie nic nie dawała. Gdy za Anklam skręciliśmy bardziej na wschód było już lepiej i jazda po hopkach nawet sprawiała przyjemność.Na ostatnim podjeździe przed granicą Czarek postanowił za finiszować i odskoczył od nas. Tam też zatrzymała nas niemiecka policja, gdyż jechaliśmy drogą, na której był zakaz jazdy rowerem. Obyło się jednak bez problemów. Jak przystało na Polaków przechytrzyliśmy ich i było po temacie. Do mety dojechałem razem z Rysiem i Romkiem. Czułem się całkiem dobrze, psychika pozwalałaby mi jechać dalej, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Jednak 30 godzin jazdy w mało komfortowych warunkach organizm znosi nie specjalnie. Balo wszystko co mogło boleć. Ale tak właśnie miało być. Dziękuję wszystkim z którymi miałem wielką przyjemność pokonywać ten morderczy dystans a zrobiłem to w czasie 30 godz. i 47 min. Łączny czas przerw wynosił tylko 52 minuty a w większości został spowodowany dwukrotnym oczekiwaniem na przeprawę promową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz